Wstecz

Z prasy ...


Idole z MO

Dwaj najsłynniejsi milicjanci PRL. Byli odpowiedzią socjalistycznej pop kultury na Bondów, Kojaków i Columbów. Mieli zjednywać sympatię do Milicji Obywatelskiej. To im się akurat niespecjalnie udało. A jednak dzieci co miesiąc wystawały pod kioskami w oczekiwaniu na kolejny odcinek "kolorowych zeszytów" (bo komiksy to były na Zachodzie) o przygodach Jana Żbika. Ich rodzice w czwartkowe wieczory śledzili sukcesy Sławka Borewicza. W Polsce Ludowej nawet erzace były deficytowe.

Komiksy z kapitanem Żbikiem do dziś są skarbem wielu domowych bibliotek nastolatków epoki Gierka i Jaruzelskiego. Serial 07 zgłoś się (reżyserem był Krzysztof Szmagier) nadal cieszy się popularnością i jest raz po raz wznawiany przez którąś z telewizji. Bo aż miło popatrzeć na przestępstwa z czasów Polski Ludowej. Kapitan Żbik tropił złodziei drogocennych znaczków pocztowych ("Złoty 'Mauritius'") oraz kłusowników i złodziei drzew z państwowych lasów ("Kto zabił Jacka?"). Zdarzały się też straszliwsze zbrodnie, takie jak napad rabunkowy ("Nocna wizyta"), a nawet kidnaping ("Gdzie jest Jasnowłosa?"). Wyzwania rzucane przez świat przestępczy porucznikowi Borewiczowi były podobnego kalibru. Ale ani w serialu, ani w komiksie nie ma śladu po gangach, narkotykach, bombach w środku miasta czy broni maszynowej. Tę ostatnią widać jedynie w rękach funkcjonariuszy ZOMO, którzy czasami wspomagali naszych bohaterów. Ale bardzo rzadko.

Być może różnica jednej gwiazdki powodowała, że kapitanowi Żbikowi trafiały się czasem sprawy o większym ciężarze gatunkowym, jak chociażby walka z wywiadem gospodarczym. Na takim wątku osnuta jest akcja dwóch komiksów pod wspólnym tytułem "Wodorosty i pasożyty". Polski geniusz, inżynier Gajda, wynajduje rewelacyjną farbę antykorozyjną. Do burty statku, który zostanie nią pomalowany, nie przylepią się wodorosty i glony. Międzynarodowy koncern "Colourtrust" zleca szpiegowskiej agencji "Interscience" zdobycie wynalazku. Naturalnie, wszystko kończy się dobrze i farba pokryje jedynie burty statków sojuszniczych armii Układu Warszawskiego.

Realizm owinięty krempliną

Ani Borewicz, ani Żbik nie pretendowali do miana polskich Jamesów Bondów. Jak mówi Bronisław Cieślak, filmy z Bondem to czysta fikcja. Niektóre przygody i wyczyny brytyjskiego agenta są tak nieprawdopodobne, że filmy o nim można odbierać jako komedię. Tymczasem jedną z głównych cech opowieści o Żbiku i Borewiczu był realizm, oczywiście na miarę PRL. - Serial miał być odbiciem rzeczywistości, która była za oknem - wspomina Cieślak. - O ile pamiętam, w pierwszym odcinku zajmowałem się nielegalnym przerzutem krempliny do Polski. Dzisiaj ogląda się to jak historyczny album, ale takie były ówczesne realia.

Samotność kapitana Żbika

O ile wymyślanie kolejnych odcinków komiksu szło gładko, o tyle biografia Żbika przysporzyła jego twórcom nieco problemów (scenarzyści serii przez lata się zmieniali, w sumie było ich czterech). (W sumie scenarzystów było czternastu, a nie czterech. - przyp. autora) O bohaterze wiemy niewiele. Urodził się w 1937 roku. Mieszkał z rodzicami w małej wiosce pod Zieloną Górą. W 1960 roku skończył szkołę milicyjną w Szczytnie i niedługo potem rozpoczął pracę w Komendzie Głównej MO w Warszawie.

Tyle przeszłości, a co z teraźniejszością? W ponad pięćdziesięciu komiksach daremnie szukałem wzmianki o życiu prywatnym umundurowanego idola nastolatków. Wydaje się, że po godzinach pracy kapitan Żbik pogrąża się w stanie hibernacji aż do godziny ósmej następnego dnia. W całej serii nie ma ani skrawka informacji o domu, dzieciach, żonie. Czy ma przyjaciół, czy jest samotnikiem? Czy ma kochankę, czy też całe wieczory spędza w domu ze skonfiskowanym na Różycu egzemplarzem Playboya? Tego nie dowie się nawet najwytrwalszy czytelnik przygód kapitana. Widać jedynie, jak ewoluował image kapitana. W pierwszych zeszytach - pod koniec lat 60. - Żbik jest ascetycznym, źle ubranym blondynem. Po odsunięciu od władzy Gomułki pięknieje, przeistacza się w bruneta, aż wreszcie - w zenicie epoki Gierka - staje się zabójczym amantem z niebieskimi włosami i wręcz podejrzanie długimi bokobrodami. To właśnie klasyczny Żbik, którego wykreował polski mistrz komiksu (oj, wówczas jeszcze kolorowych zeszytów) Grzegorz Rosiński.

Amant w PRL-owskim stylu

Inaczej było z porucznikiem Borewiczem. Bronisław Cieślak był ciągle ten sam, ale za to miał biografię i skomplikowane życie osobiste. Rodzice Borewicza zginęli, gdy był dzieckiem. Wychował się w sierocińcu. Po studiach (a co!) zatrudnił się w milicji. Był rozwodnikiem i kobieciarzem. Pod tym względem serial jest odbiciem obyczajowości PRL. W odcinkach z lat 70. romanse Borewicza to główny temat rozmów i docinków konserwatywnego komunisty porucznika Zubka.

W odcinkach kręconych pod koniec lat 80. pokazano nawet kilka scen łóżkowych. Pryncypialny porucznik Jaszczuk (następca i kuzyn Zubka) został bezlitośnie wykpiony, gdy beształ lekarza sądowego, mówiąc, że sypianie z prostytutkami "nie licuje z godnością przedstawiciela resortu". - Kontakty z kobietami wynikały z chęci ubarwienia serialu - wspomina Cieślak. - Zamysł był taki, aby te miłostki przecinać. Borewicz był więc podrywaczem z musu, bo to nie on rzucał baby, tylko one jego.

Supermen w niebieskim mundurze

Na tle Borewicza Żbik jest postacią przerażająco sztuczną, pozbawioną jakichkolwiek emocji. W żadnym z komiksów nie bywa zdenerwowany, nie miewa złego humoru, nigdy nie zdarza mu się zażartować. Tymczasem Borewicz potrafi zarówno powiedzieć dowcip, jak i rzucić mięsem. Jest szarmancki wobec kobiet, grzeczny wobec współpracowników, ale potrafi też obsobaczyć dyżurnego funkcjonariusza, gdy ten nie chce przysłać ekipy śledczej na miejsce przestępstwa, bo jest środek nocy.

W braku realizmu Żbik prześcignął nawet niezniszczalnych policjantów z amerykańskich filmów. Podczas walki wręcz to on jest zawsze górą. Nigdy nie zdarza się, aby Żbik najzwyczajniej w świecie dostał po pięknej buzi od któregoś ze złoczyńców w trakcie walki. Dzięki znajomości dżudo bez problemu obezwładnia przeciwnika pierwszym chwytem. Ot, chociażby tak, jak to opisuje w liście do czytelników w "Złotym 'Mauritiusie'" (dzisiaj powiedzielibyśmy, że to Żbik wirtualny, wówczas był jedynie papierowy, ale prowadził dialog z wielbicielami):
- W tym momencie doskoczyłem do pierwszego z napastników i jednym uderzeniem rozłożyłem go. To samo zrobiłem po chwili z dwoma następnymi, którzy nawinęli mi się pod rękę. Dwóch pozostałych uciekło. Nie goniłem ich. I tak wiedziałem, że dowiem się, kim są.

W żadnym z pięćdziesięciu trzech odcinków autorzy nie pokazali Żbika krwawiącego lub chociażby zadraśniętego. Po walce nie bywa spocony, wręcz przeciwnie, jest świeży jak wiejskie jajo, a jego marynarka wygląda, jakby wyszła prosto spod igły. Twórcy Borewicza nie obawiali się, że lekkie i chwilowe uszkodzenie bohatera wpłynie negatywnie na jego wizerunek. Dlatego "07" z kilku potyczek wychodzi lekko poturbowany. Acz - oczywiście - zwycięski.

Maluchem do Victorii

Niejasna była sytuacja majątkowa obu funkcjonariuszy. Żyli niby skromnie, ale na przykład Borewicza stać było na podjęcie swej byłej żony w hotelu Victoria. Zazwyczaj jednak obaj dawali dobry przykład: Żbik jeżdżąc własnym maluchem (patrz: Samochody Żbika), a Borewicz już tylko służbowym polonezem, w najgorszym wypadku dużym fiatem. Obaj mieszkali w wielorodzinnych blokach. O willi, daczy czy nawet bliźniaku nie mogło być mowy. Wszak pensja funkcjonariusza była zarazem pensją przeciętnego proletariusza. Nawet modniejsze ubrania pozostawały poza możliwościami finansowymi funkcjonariuszy. - To futro kosztuje kilka moich pensji - mówi koleżanka Borewicza. - To załóż szklarnię i zacznij hodować róże. Też będzie cię stać - słyszy zaprawioną nutką goryczy odpowiedź. Bo w sumie to okropne, że w socjalistycznym państwie prywaciarz zarabiał więcej od milicjantki.

Garnitur kontra sweter

Żbikowi obce były takie pragnienia. Jako mężczyzna nie potrzebował futra, potrzebował natomiast masy garniturów. Żbik kochał garnitury. Garnitur był jego cywilnym mundurem, bez którego pokazał się czytelnikom zaledwie kilka razy, głównie na plażach, w towarzystwie młodzieży lub koleżanek z milicji bułgarskiej ("Spotkanie w 'Kukerite'"). W Komendzie Głównej i podczas śledztwa, w lesie czy nad jeziorem kapitan był ubrany w dobrze skrojony, modny garnitur. Zapewne dlatego twórcy Żbika rzadko pokazywali go podczas snu albo kąpieli. Kapitan w piżamie albo kąpielówkach - to nie licowało. No, chyba że w Złotych Piaskach.

Borewicz nosił się mniej oficjalnie. Co prawda na randki i bardziej oficjalne służbowe spotkania zakładał dobrze skrojony "gajer", ale raczej nie przychodziło mu do głowy, aby meliny i podmiejskie lasy przeszukiwać w spodniach wyprasowanych w kant. W takich sytuacjach Borewicz zakładał skórzaną kurtkę i dżinsy. Lubił także swetry. Być może styl ubioru wynikał z tego, że funkcje tych dwóch postaci były różne.

Borewicz był rozrywkowym gościem, swoim chłopem, który puszczał do widzów perskie oko. Że niby milicjant to swój człowiek. Żbik miał wychowywać młodzież. Jego postać, łącznie z ubraniem, musiała być nieskazitelna. Budowanie zaufania do władzy było jednym z głównych zadań komiksu. - Boję się - mówi matka porwanej dziewczynki. - Przecież milicja czuwa. Wierzę, że kapitan Żbik znajdzie naszą Kasię - odpowiada spokojnie ojciec ("Gdzie jest jasnowłosa?").

Wychowawca i deprawator

Komiksy o Żbiku były też doskonałą ilustracją hasła: "Milicjant przyjacielem dziecka". W wielu odcinkach głównymi bohaterami oprócz Żbika są dzieci. To one zawiadamiają kapitana o przestępstwie. Skąd go znają i wiedzą, gdzie go szukać? To proste. - Kapitan był na spotkaniu z młodzieżą w naszej szkole - oznajmia jedenastoletni Bartek w komiksie "Gdzie jest jasnowłosa?" - Kapitan Żbik nigdy nie odmawia w trudnych sprawach - dodaje inny młody bohater w odcinku "Zerwana sieć". Jednego z młodych bohaterów Żbik zabrał do Warszawy, aby pomógł mu w śledztwie. Oczywiście, na końcu kapitan serdecznie mu podziękował. W wielu odcinkach pojawiała się wręcz rytualna scena, gdy dzieci zastanawiają się, jak wybrnąć z trudnej sytuacji. - Już wiem! - wykrzykiwało najrezolutniejsze. - Wezwijmy kapitana Żbika z kolorowych zeszytów!

Dydaktyzm komiksu przejawia się mocniej w "Listach do przyjaciół", publikowanych na drugiej stronie okładki każdego zeszytu. "Nie można pozostawać biernym wobec dewastacji tego, co jest naszym wspólnym dobrem! Włączcie się do akcji zwalczania wandalizmu. Jeżeli wasi rówieśnicy dopuszczą się takich czynów, reagujcie śmiało, piętnując ich publicznie - w szkole lub tam, gdzie mieszkają".

Na tle Żbika Borewicz jawi się niemal jako nowotwór na tkance socjalistycznego społeczeństwa. - Ściganie po bazarach bab handlujących pończochami czy mięsem nie ma sensu, bo dopóki tych rajstop i mięsa nie będzie w sklepach, to one tam zawsze będą stały - dywaguje podczas jednej z odpraw w komendzie.

- W 07 zgłoś się było wiele scen, z których wynikało, że bohater miał do tamtej rzeczywistości dystans - uważa Cieślak. - Są też inne niuanse. Myśli pan, że partner Borewicza, porucznik Zubek [z UB-ek] miał takie nazwisko przez przypadek? Ten film absolutnie nie był propagandowy.

Analizując serial od strony politycznej, można stwierdzić, że porucznik sympatyzuje z postępowym elementem PRL-owskiego establishmentu. Nie bez przyczyny w jednym z odcinków możemy podziwiać Borewicza, jak gra w tenisa z Mieczysławem Wilczkiem - socjalistycznym bogaczem, a wkrótce ministrem w rządzie Mieczysława Rakowskiego. Zaraz po meczu - oczywiście na prywatnym korcie - Borewicz nurkuje do równie prywatnej sauny, gdzie czeka już na niego roznegliżowana panienka. Cóż, przyznajmy: Borewiczowi jest ciasno w ascetycznym gorsecie i lubi pławić się w luksusie. Stąd jego stosunek do socjalizmu jest skomplikowany (nie lubi "betonów" w rodzaju Zubka), lecz jednak pryncypialny.

Ostatni odcinek Żbika ("Smutny finał") ukazał się w 1982 roku, ostatni odcinek 07... nakręcono pięć lat później. - Był pomysł nakręcenia kilku odcinków w latach 90., ale nie nakręciliśmy ich - ujawnia Cieślak. - Właśnie teraz trzeba by było ten film upolitycznić, chociażby przepuścić Borewicza przez sito weryfikacji.

Kapitan Żbik pożegnał się z czytelnikami definitywnie: "Dziś, kiedy przechodzę do innej odpowiedzialnej pracy, chciałbym podziękować Wam za sympatię, którą zawsze okazywaliście mi i wszystkim ludziom w niebieskich mundurach" - napisał w swym pożegnalnym liście do czytelników. Ciekawe, do jakiej służby przeszedł?

Borewicz o ...

alkoholu:
- Napije się pan ze mną?
- Co?! Funkcjonariusz milicji, wódkę, w godzinach pracy? Z przyjemnością!

wulgaryzmach:
- O co tu właściwie chodzi?
- Albo gówniany opryszek i wystraszony klient z przyklejoną brodą u kurewki, albo ktoś tu rozgrywa jakąś inną grę.

służbie:
- Ja pracuję w takim resorcie, w którym ludzie z pani środowiska lubią mieć znajomych, ale niechętnie się z nimi pokazują. Jestem gliniarz.
- To mnie pan zaskoczył.
- Bo nie sprawiam wrażenia faceta, który nie odróżnia kaloryfera od akordeonu?

Żbik o ...

alkoholu:
- Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi pije alkohol bez umiaru, narażając na szwank nie tylko własne zdrowie, ale także własną ludzką godność.

wulgaryzmach:
- Na jednej ze stacji wsiadło do wagonu pięciu młodych ludzi. Używali wulgarnych słów, czego ja szczególnie nie znoszę.

służbie:
- Ten, kto włoży milicyjny mundur, musi dbać o jego honor.

7 października 1944 r. - Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego powołał formalnie Milicję Obywatelską jako organ odpowiedzialny za ochronę bezpieczeństwa, spokoju i porządku publicznego oraz dochodzenie i ściganie przestępstw. Tak sformułowane zadania w sensie formalnym pokrywały się z zadaniami wykonywanymi uprzednio przez Policję Państwową. Ale był to w zasadzie jedyny punkt zbieżny, łączący te dwie formacje. W Milicji Obywatelskej zasadę swobodnego doboru funkcjonariuszy do policji zastąpiono wymogiem nadania MO odpowiedniego oblicza klasowego. Milicja Obywatelska stała się formacją wspierającą rządzącą partię. Zewnętrznym przejawem całkowitego zerwania z tradycjami Policji Państwowej była zmiana nazwy, umundurowania oraz nazewnictwa stopni.

Dariusz Jastrzębski

Powrót