Listy |
Pamiętam dobrze kiedy kupiłem pierwszego "Żbika" - to było w pierwszej klasie podstawówki. Wcześniej widziałem komiks tej serii (dzisiaj niestety nie pamiętam już jaki) u kolegi i bardzo mi się spodobał. Przechodząc obok kiosku zobaczyłem pośród innych czasopism kolorową okładkę ze sceną jak z kryminału: w tle Paryż z wieżą Eiffle'a, dwóch walczących ze sobą meżczyzn i jakiś samolot pasażerski. Wszystko to zwieńczone było czerwonym napisem i znakiem jaki noszą milicjanci na klapach mundurów. Tak to było to - nie miałem czasu do stracenia. Pobiegłem do domu wziąłem swoje kieszonkowe - 20 zł w 1977 roku to był niezły kapitał.
Po drodze w euforii złapałem jeszcze jakiegoś chłopaka i opisując mu dokładnie komiks spytałem czy jeszcze leży w kiosku - popatrzył się na mnie i wzruszył ramionami.
Stanąłem przed okienkiem i po wrzuceniu monety na kostkę luksferu (ten element budowlany przez lata służył kioskarzom jako tacka podawcza) czekałem aż upragniony komiks znajdzie się w moich rękach. Szybko schowałem resztę i po drodze oglądałem komiks jak coś nieziemskiego. "Wodorosty i pasożyty cz.1" jak głosił napis jeszcze pachniał farbą drukarską - dla mnie była to relikwia. I tak było przez najbliższe 8 lat szkoły, kupowałem tą serię lub zdobywałem na różne sposoby - wymieniałem się za prospekty z samochodami, czy inne dziecięce bzdury. Miałem nawet takie rzadkości jak "Diadem tamary" czy "Dziękuję kapitanie" zdobyte przez przypadek. Nie interesowałem się starszymi komiksami bo nie wiedziałem nawet, że istnieją. Pod koniec podstawówki potrzebowałem gotówki i bezmyślnie (patrząc na to po latach) spieniężyłem je koledze za zawrotną kwotę 500 zł. Było tego ok. 35 - 40 numerów. I przestałem się interesować komiksami chociaż miałem ich kilka (Alfy, Relaxy,Tytusy) na całe wieki. Słowo "wieki" brzmi zabawnie, ale biorąc pod uwagę, że zainteresowanie moje tą serią powróciło po prawie 15 latach można te określenie uznać za słuszne. Nie wiem dlaczego, ale widząc któregoś dnia w internecie na stronie komiksu polskiego p. Michała Szumieli (nie wiem czy jeszcze istnieje) ogłoszenia i artykuł o dzielnym kapitanie i jego przygodach nagle zapragnąłem mieć je wszystkie tak jak przed laty. Zdziwiłem się trochę widząc tytuły, o których nie słyszałem przed piętnastu laty, ale to jeszcez bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że chcę je mieć.
Zdobywałem różne adresy anytkwariatów, przeszukiwałem giełdę (wtedy było ich kilka) - na niej zresztą znalazłem ogłoszenie Adriana Ryczkowskiego - autora tej internetowej strony co zaowocowało wymianą komiksów i utrwalaniem naszej znajomości co trwa do dzisiejszego dnia i dobrze (jak uważam) procentuje. Ale tyle tzw. rysu historycznego.
Obecnie zajmuję się kolekcjonowaniem wielu rzeczy, nie tylko komiksów, ale komiksy - zwłaszcza te stare i polskie poruszają mnie zawsze gdy o nich czytam lub widzę je w internecie lub antykwariacie. Takich jak ja - nawróconych do lat dzieciństwa, fascynacji polskim kryminałem z dzielnym kpt później mjr Żbikiem w roli głównej jest pewnie w Polsce kilka setek. Widać to zarówno po ofertach antykwariatów jak i witryn internetowych. Cóż takiego jest w tym niepozornym komiksie, za który czasami na giełdzie trzeba zapłacić tyle co za 20-25 współczesnych przeciętnych komiksów? Można powiedzieć, że wiek robi swoje - nie były wznawiane od 18 lat i żadna z oficyn wbrew wcześniejszym pogłoskom (Siedmioróg) nie chce jej wydawać, ale zdarzają się tacy, którzy mozolnie reprodukują stronę po stronie na kolorowych drukarkach. Osobiście uważam, że realia lat 70-tych i 80-tych utrwaliły w nas - ludziach młodego pokolenia tamtych czasów przekonanie, że takie komiksy jak Relax-y, Żbik-i czy Thorgale to coś wspaniałego co można kupić za polskie pieniądze i czytać o tym w zachodnim stylu - komiks był postrzegany jako element nieedukacyjny (wbrew lansowanym przez J.Chmielewskiego hasłu "Bawiąc - uczy") i jako taki utożsamiany z zachodnim "chłamem dla tłuszczu". Być może tak było, może było i tak, że byliśmy dumni, że zaraz po kpt Klossie trochę odległym dla młodzieży ze względu na tło akcji mamy drugiego realnego, bo żyjącego gdzieś posród nas bohatera. Zachód miał swoich superludzi: człowiek-nietoperz, człowiek-pająk, może nawet trochę przerośniętych jeśli chodzi o skalę
fantazji (skrzyżowanie ludzi z żółwiami stosującymi kodeks Bushido i żywiących się pizzą), ale zawsze coś nowego - czysty marketing, pieniądz robi pieniądz.
Nasz wspaniały komiks był od początku do końca pozbawiony elementów fantastyczno - naukowych choć światowa sensacja np w kinie od tego nie stroni (James Bond). Postać dzielnego milicjanta z krwi i kości posługującego się zawsze typową bronią palną i własnymi rękami (wspaniały kunszt sztuk walki w wykonaniu kpt Żbika możemy oglądać np w "Diademie Tamary", "Wodorostach i pasożytach", "Wyzwaniu dla silniejszego",itd) był przez cały czas solidną podstawą do wystawiania nienagannej opinii polskiej Milicji, która zawsze była obywatelska.
Zwróćmy uwagę np na to, że ani razu w groźnych sytuacjach nasz bohater nie używa kamizelki kuloodpornej, czy choćby broni maszynowej. Jest elegancki (podobno nawet za bardzo "Na zakręcie" i "Niewygodny świadek" B.Polcha), miły, szarmancki, choć aseksulany w stosunku do bohaterek (w końcu to kryminał, a nie romans) jest po prostu niezależnym (własne samochody) nietypowym (ze względu na okres tzw niebieskich fryzur p. Wróblewskiego) twardzielem (rozmowa z gospodarzem z "Strzale przed północą"). Czyli takim jakim powinien być oficer polskiej milicji. Strona moralna oceny niecnych postępków huliganów i przestępców zawsze przypadała na słowo wstępne na drugiej stronie komiksu. Moralitety, pieniądze, pomysły ,a może jeszcze jakieś powody,o których nie słyszałem w 1982 roku przerwały rzekę opowieści o herosie polskiej milicji. Dzisiaj pewnie facet jest na milicyjnej emeryturze, a my kolekcjonerzy zabijamy się na giełdach światowego dobrodziejstwa jakim internet o 32 strony zadrukowanego kolorowymi obrazkami papieru kiepskiej jakości.
Ale myślę, że warto. Naprawdę warto.
|